„Karta” 68

Ukazał się nowy numer kwartalnika „Karta”. Do czasopisma dołączony jest specjalny maxi-singiel zespołu Big Cyc Zadzwońcie po milicję! !cut!

Album Wodniacy
Internowani Polacy z Leszna (1919)
Łagier Makaricha (lata 30.)
Dziennik z bunkra (1943–45)
Kontrola listów w PRL
Księga pokładowa KOR
Festiwal w Jarocinie
Miasto bez pamięci – wywiad z Tomaszem Markiewiczem
Komunikat Jury konkursu „Historia Bliska”
Dodatek do numeru: maxi-singiel Big Cyc Zadzwońcie po milicję

Wodniacy
Agnieszka Kaczmarska

Wiosłowanie przez stulecia było domeną ludzi z niższych stanów – galerników, piaskarzy, przewoźników, którzy wykonywali tę pracę pod przymusem lub zarobkowo. Z czasem ci zawodowi wioślarze zaczęli urządzać popisy swoich umiejętności. „Sport łodziowy” szybko rozprzestrzenił się na kontynencie, towarzystwa wioślarskie powstawały w Niemczech, Francji, Rosji. Na Wiśle pierwsi wodniacy-sportowcy pojawili się w latach 70. XIX wieku. Jednak w okresie represji po powstaniu styczniowym na terenie zaboru rosyjskiego zarejestrowanie polskiego stowarzyszenia nie było łatwe, toteż entuzjaści wioślarstwa pływali... nielegalnie. Ostatecznie Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie, najstarszy polski klub sportowy, udało się zalegalizować w 1882 roku.

Towarzystwa wioślarskie prowadziły wszechstronną działalność sportową, turystyczną i kulturalną. Przy przystaniach wytyczano kąpieliska, organizowano naukę pływania, zabiegano o budowę basenów. Zimą jeżdżono na łyżwach, uprawiano szermierkę i gimnastykę, a nawet boks i dżu-dżitsu. Kwitło życie towarzyskie, urządzano pikniki, „wianki”, rauty, wieczorki tańcujące, bale kostiumowe, koncerty, występy teatralne, grano w wista, brydża, bilard, zakładano chóry...

Powrót Leszna
Damian Szymczak

27 grudnia 1918 wybuchło powstanie wielkopolskie, które w krótkim czasie ogarnęło niemal całą prowincję. I niemal całą, z wyjątkiem miejscowości leżących na jej kresach, udało się Polakom szybko opanować. Jedynym większym miastem Wielkopolski, w którym nie toczyły się walki i którego nie zdołano zdobyć, było Leszno.
Leszczyńscy Niemcy nie zamierzali czekać, aż miejscowi Polacy włączą się do walki. W pierwszych dniach 1919 roku aresztowali kilkudziesięciu najbardziej znaczących polskich mieszkańców miasta.

Bronisław Świderski:
Wypadki toczyły się z błyskawiczną szybkością. [...] Stosunki w mieście zaostrzały się z dnia na dzień. Wytworzyła się nieznośna atmosfera. [...]
Rej u nas wodzili Niemcy, a wobec wypadków w Poznaniu oraz ruchu powstańczego, idącego od Poznania, wzrastała z dnia na dzień ich niechęć i nienawiść ku Polakom. [...]
2 stycznia 1919 zabroniono polskiej opiece dworcowej udzielać jakiejkolwiek pomocy i informacji ludziom wracającym z Niemiec do Królestwa; 2 i 3 stycznia w mieście zauważyć można było znamienne objawy wzrastającej niepew¬ności i zdenerwowania wśród Niemców. Wydawali oni broń już tylko swoim ziomkom, tłumacząc to chęcią uderzenia polskich oddziałów powstań¬czych na miasto. Od tej chwili rozpoczęły się na dobre różne represje wobec Polaków.


Ludzie, nie bydło
Jacek Czyżewski

Zdjęć łagrów sowieckich jest, wbrew pozorom, sporo. Są one jednak w większości niedostępne – spoczywają w zamkniętych archiwach i ich dysponenci nie zamierzają ich pokazywać. Czasem jednak coś wydostaje się na światło dzienne. Zdjęcia, które tu prezentujemy, powstały w 1930 roku. Część z nich zrobiono w obozie przejściowym Makaricha w rejonie Kotłasu. Inne zrobione zostały prawdopodobnie także w tym rejonie – były na tej samej błonie fotograficznej. Zdjęcia wykonał enkawudowski fotograf podczas prac komisji, którą przysłano z Moskwy, aby sprawdzić, czy rzeczywiście w obozie i jego okolicach dzieją się nieprawidłowości. Komisja ich nie stwierdziła. O tym, że wszystko jest w porządku, mają świadczyć uśmiechnięte twarze zesłańców...

Te fotografie to typowa propaganda sowiecka. Zdradzają jednak wiele, zwłaszcza w zestawieniu z listami, których fragmenty zamieszczamy. Listy zostały zatrzymane przez enkawudowską komórkę perlustracyjną i nigdy nie dotarły do adresatów. Ich nadawcy są na pewno na tych zdjęciach...

Z listu do Michaiła Kalinina wysłanego przez zesłańców:
Za jakie grzechy nas tutaj męczą i znęcają się nad nami? Za to, że sialiśmy i zbieraliśmy ziarno, przynosząc państwu pożytek, staliśmy się teraz wyklęci?
Jeśli jesteśmy wyklęci, to prosimy wysłać nas za granicę, zamiast morzyć głodem i każdego dnia przystawiać rewolwer do piersi i grozić rozstrzelaniem. Jedną kobietę zakłuli bagnetem, dwóch mężczyzn rozstrzelali, tysiąc sześciuset w ziemi zakopali w przeciągu jakiegoś półtora miesiąca. [...]
To nie jest wolna Rosja, to prawdziwe niewolnictwo i pastwienie się nad ludźmi, nad wolnymi towarzyszami, chłopami i robotnikami.
Prosimy Centralny Komitet Wykonawczy, żebyście sprawdzili, w jakiej sytuacji znajdują się kułacy z Makarichy: baraki walą się, żyjemy w wielkim niebezpieczeństwie, wszystko zanieczyszczone gównem, ludzie umierają, dziennie wynosimy 30 trumien. Nie mamy niczego: drewna na opał, wrzątku, jedzenia, łaźni do mycia i tylko 300 gramów chleba. Po 250 ludzi w baraku i od samego zaduchu ludzie chorują, zwłaszcza dzieci na płuca. Tak męczycie niewinnych ludzi.
Makaricha, 1930

Dziennik z bunkra
Marceli Najder

Marceli Najder urodził się w 1914 roku w Bolechowie w województwie stanisławowskim, w rodzinie żydowskiej. W marcu 1938 uzyskał dyplom magistra farmacji na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie; w 1939 roku został zmobilizowany, brał udział w kampanii wrześniowej. Od października 1939 pracował w aptekach w Peczeniżynie i Kołomyi. W 1942 roku, po zwolnieniu z posady w aptece, został członkiem plutonu sanitarnego Jüdischer Ordnungsdienst (Żydowskiej Służby Porządkowej) w getcie w Kołomyi. Od początku 1943 roku wraz z żoną Polą był ukrywany przez polską rodzinę pod Kołomyją.

Marceli Najder:
19 lipca 1943
Upłynęło przeszło pół roku od chwili „zamieszkania” przez nas w piwnicy.
10 stycznia 1943 przyszliśmy wieczorem na nasze leże. [...] Ile przeżyło się przez ten czas... Każdy dzień jest długi, każdy jest nudny – ale tygodnie i miesiące płyną po sobie szybko. [...]
Zimno, parno, wietrzno, kurcszlusy [krótkie spięcia] światła elektrycznego, zepsucie elektrowni, brak światła, siedzenie w ciemności, kłótnie, machlojki, awantury, szepty, plotki i tak dalej. Czas idzie naprzód – a my siedzimy. Nadzieja, wzloty, pesymizm, katzenjammery – ponure nastroje, a czas płynie.
Radio – nasz łącznik ze światem. Dobre wiadomości – ofensywy, zwycięstwa. Złe – getto Warszawy bije się, walą armaty w domy, głucho biją kulomioty po ulicach. Niech żyje Warszawa! Ona nasz honor uratowała. 700 gestapowców padło. A naszych? Et, coś tam około 460 tysięcy Żydów było tylko w Warszawie. [...]
Złapano Żydów na mieście, znaleziono Żydów w pustych domach, w kanałach, na strychach, po ogrodach, w lasach. Mohikanie. Co kilka dni przynoszą nam takie wiadomości z miasta. Nie zapominają o Żydach, pomagają Niemcom w szukaniu.

Perlustracja
Maciej J. Drygas

Przedstawiamy wybór dokumentów służb perlustracyjnych (tajnych sprawozdań, raportów, instrukcji...) oraz fragmenty prywatnych, często bardzo intymnych listów zwykłych ludzi, które zanim dotarły do adresatów, zostały przeczytane przez perlustratorów.

Maciej J. Drygas:
Pamiętam, że w Peerelu na list z Ameryki czekało się trzy–cztery tygodnie albo jeszcze dłużej. Nikt temu specjalnie się nie dziwił, bo to była długa droga, w dodatku przez ocean. Czasami tylko, gdy list przychodził opakowany w celofan z informacją, że koperta „nadeszła w stanie uszkodzonym”, pojawiała się refleksja, że pewnie ktoś szukał dolarów.
Wtedy nie przyszło mi do głowy, że list musiał odczekać w kolejce do perlustratora. A już na pewno nie podejrzewałem, że ktoś czyta mój niewinny list do babci w Poznaniu. A jednak co roku kilkaset milionów naszych listów przechodziło przez tzw. kontrolę dotykową, a kilkanaście milionów było otwieranych i czytanych.
Kontrola prywatnej korespondencji, jaka odbywała się przez okres całego Peerelu, jest dla mnie, po ludzku, czymś obezwładniającym, czymś najbardziej brutalnym – wtargnięciem władzy w nasze głowy, w nasze myśli, nasze dusze. Jest aktem swoistego duchowego barbarzyństwa.

Księga pokładowa
Anna Richter

W okresie działalności Komitetu Obrony Robotników i KSS „KOR” przy telefonie w żoliborskim mieszkaniu Jacka Kuronia stale ktoś dyżurował. Jacek Kuroń, jego żona Grażyna (Gaja), syn Maciej, współpracownicy KOR-u, przyjaciele i znajomi – notowali informacje bieżące, głównie o represjach wobec opozycjonistów. Tak powstawała tzw. księga pokładowa. Jak wspomina sam Kuroń w Gwiezdnym czasie: „Wymyśliła ją, oczywiście jak wszystko najlepsze, Gajka. Był to po prostu gruby zeszyt, w którym zapisywało się wszystko to, co ja wcześniej notowałem na różnych karteluszkach i potem gubiłem. Wynalazek ten ułatwił nam wszystkim życie. Wpisywaliśmy tam telefony, sprawy, które trzeba było załatwić, a czasami też kontaktowaliśmy się ze sobą przez «księgę pokładową»”.

Z czasem zeszytów uzbierało się kilkanaście. Większość z nich zarekwirowała Służba Bezpieczeństwa 20 sierpnia 1980. W latach 90. materiały zabrane podczas esbeckich rewizji zwracano niektórym właścicielom. Między innymi oddano 12 „ksiąg”, które zostały następnie przekazane przez Jacka Kuronia do Archiwum Opozycji Ośrodka KARTA i stały się częścią jego imiennej kolekcji.

W dokonywanych na gorąco notatkach czuć, czym żyło i jak działało środowisko KOR-u. Wybrane urywki to niewielka, ale wyrazista część z ocalałych, powstałych w okresie grudzień 1977 – sierpień 1980, „ksiąg”, w których obok dramatów przebija absurd rzeczywistości i ironia, z jaką traktowali ją notujący. Notatki te są zapisami wolności, a zarazem śladami drogi do niej. Przedstawiamy wybór zapisów z ksiąg.

Muzyczna alternatywa
Krzysztof Skiba

Festiwal muzyczny w Jarocinie odbywał się regularnie już od 1970 roku, od 1983 znany był jako Festiwal Muzyków Rockowych. Występowało na nim wiele zespołów, w tym także te, które można uznać za zbuntowane. Dla młodzieży lat 80. była to wyjątkowa w Peerelu przestrzeń wolności i bezkompromisowo manifestowanej niezależności, gdzie można było sobie pozwolić na większą swobodę w ubiorze czy w wyrażaniu własnych poglądów. Wszystko było jednak pod kontrolą władzy, która Festiwal organizowała. Impreza była pod stałą obserwacją SB. Inwigilacja uczestników Festiwalu nasiliła się po 1985 roku, gdy pojawili się tam aktywiści anarchistyczni propagujący walkę z władzą i przymusem służby wojskowej. Kontrola SB przybrała dosyć komiczne kształty. Tajniacy liczyli przybyłych na Festiwal punków i przedstawicieli innych subkultur oraz nieporadnie starali się opisywać cechy i charakter obserwowanych grup młodzieżowych.

Krzysztof Skiba (współzałożyciel Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego – opozycyjnej organizacji anarchistycznej lat 80., autor happeningów Pomarańczowej Alternatywy, lider zespołu rockowego Big Cyc) pojawiał się na festiwalu nie tylko jako widz. Przedstawiamy fragment jego wspomnień.

Miasto bez pamięci
Wywiad z Tomaszem Markiewiczem o powojennej odbudowie Warszawy, przygotowany przez Magdalenę Lasię

Tomasz Markiewicz:
W oficjalnych dokumentach z tamtego czasu i relacjach wiele jest przesłanek wskazujących na to, że odbudowa Warszawy nie była przesądzona. Ortodoksyjnym komunistom z KPP-owską przeszłością, którzy chętnie widzieliby Polskę w objęciach Józefa Stalina, nawet wprost jako republikę sowiecką, bardzo podobała się „robotnicza” Łódź, w przeciwieństwie do kojarzonej z sanacją Warszawy. Nie bez znaczenia były prozaiczne względy: dla świeżo upieczonych urzędników, w ciasnych mieszkankach w Lublinie, przeniesienie się do – prawie niedraśniętej wojną, z wolnymi mieszkaniami po Niemcach i Żydach – Łodzi było dużą pokusą. Pomysł nie doszedł do skutku, ponieważ Stalin potrzebował rządu tymczasowego w Warszawie i Polski z przedwojenną stolicą. Zależało mu na stworzeniu wrażenia, że zostaje zachowana ciągłość państwa polskiego. 

W pewnej mierze do tej decyzji przyczynili się i warszawiacy, którzy zaczęli wracać już w styczniu 1945. W pierwszym kwartale 1945 roku wróciło 100 tysięcy osób. No i oczywiście rezultatem wojny i Powstania Warszawskiego były tak ogromne zniszczenia, że niesłychanie łatwo mogła wygrać koncepcja wykreowania nowego, komunistycznego miasta. I rzeczywiście – idea „nowe społeczeństwo, nowe miasto” zaczęła być realizowana.

Wyburzono bardzo dużo kamienic nadających się do odbudowy. Niektóre kamienice przetrwały, bo miały szczęście. Przy Kruczej zachowało się pięć budynków, choć przeznaczono je do rozbiórki. W jednym z nich mieszkał wysoki oficer UB i zwyczajnie nie pozwolił na wyburzenie...